Odpowiedź

Kanał Zatoka-Zalew a Olsztyn i Ukraina


Dostęp do morza zmieni oblicze Warmii i Mazur
Na budowie kanału przez Mierzeję Olsztyn i Mazury mogą tylko zyskać. Z Jakubem Łoginowem, koordynatorem programu „Bałtycka Ukraina”, rozmawia Tomasz Wyczółkowski.

Tomasz Wyczółkowski: Już wkrótce rząd ostatecznie zatwierdzi budowę kanału przez Mierzeję Wiślaną. Warmia i Mazury staną się de-facto trzecim polskim regionem morskim. Czy uzyskanie przez nasze województwo dostępu do morza będzie w jakiś sposób odczuwalne dla przeciętnego mieszkańca Olsztyna, Giżycka czy Morąga, czy też skorzystają na tym jedynie elblążanie?

Jakub Łoginow: Z całą pewnością mogę powiedzieć, że kanał przez Mierzeję nie powstaje wyłącznie dla Elbląga i okolic, lecz leży on w interesach całego województwa. Również jego wschodniej części. Bliskość portu morskiego będzie atutem, który w istotnym stopniu zwiększy atrakcyjność inwestycyjną całej Warmii i Mazur, a także sąsiedniego Podlasia. Wiąże się to z pewnymi specyficznymi cechami portów morskich i transportu morskiego w szczególności. Przede wszystkim transport morski jest najtańszą i najbardziej ekologiczną formą przewozu ładunków. Stąd też potencjalni inwestorzy, którzy będą chcieli zbudować w Morągu, Olsztynie, Kętrzynie czy Szczytnie małą fabrykę produkującą towary z przeznaczeniem na eksport na rynki Europy Północnej i Zachodniej, będą mieli możliwość szybkiego i taniego przewiezienia wyprodukowanych towarów na rynki zbytu – najpierw koleją do Elbląga, a następnie statkiem. To samo dotyczy importu surowców.

A dlaczego w takim razie ci potencjalni inwestorzy nie mogą skorzystać z portu gdańskiego, który przecież nie jest położony o wiele dalej?

Oczywiście, że mogą. Ale powiedzmy sobie szczerze: dla ogromnego Gdańska ładunki z Warmii i Mazur nie są atrakcyjne, gdyż jest ich za mało. Zakładamy, że przyszłością warmińsko-mazurskiego przemysłu nie są wielkie, trujące kombinaty, lecz małe, ekologicznie czyste zakłady, które będą eksportować swe wyroby i importować surowce małymi partiami. Port Elbląg będzie dla nich idealnym partnerem, gdyż będzie to port średniej wielkości, obsługującym stosunkowo małe statki – zabierające jednorazowo taką ilość ładunku, jaka odpowiada warmińsko-mazurskim eksporterom i importerom. Gestorzy ładunku nie będą musieli czekać tydzień na odpłynięcie z Gdańska dużego statku, nasza oferta będzie mogła być bardziej elastyczna. Nie do przecenienia jest też fakt, iż pracownicy przedsiębiorstw działających w przyszłości w Porcie Elbląg: operatorów terminali, firm spedycyjnych i transportowych – bez porównania lepiej będą znali regionalne uwarunkowania i potrzeby warmińsko-mazurskiego biznesu, niż przedsiębiorstwa z kosmopolitycznego Gdańska.

Poza tym Elbląg będzie stosunkowo tanim portem. Nareszcie, skrócenie trasy dowozu towaru do portu ze 120 km (w przypadku dowozu ładunku np. z Morąga do Gdańska) do 50-60 km (do Elbląga) – oznacza dwukrotną redukcję kosztów lądowego odcinka transportu. Jednym słowem: przedsiębiorcy zyskają czas, obniżą koszty i w dodatku uzyskają elastyczne i indywidualne podejście, czego Trójmiasto im nie zapewni.

Czyli zyskamy na atrakcyjności inwestycyjnej dzięki obniżce kosztów działalności. A czy można mówić o jakiś długofalowych korzyściach, o tym, że dostęp do morza będzie dla naszego regionu szansą cywilizacyjną?

Dostęp do morza pozwoli szybciej pozbyć się peryferyjnego charakteru Warmii i Mazur. Działalność w porcie morskim i w jego otoczeniu ma z natury rzeczy międzynarodowy charakter. Jeśli spojrzeć na miasta portowe w różnych krajach świata, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że mimo różnic łączy je jedno: kosmopolityczny charakter, otwartość na nowe idee, duch przedsiębiorczości. Elbląg był takim miastem do 1945 roku i z pewnością powróci do swych morskich tradycji po 2013 roku, kiedy to powstanie kanał przez Mierzeję. Osoby pracujące w elbląskiej branży okołoportowej po prostu będą musiały na co dzień współpracować z partnerami ze Skandynawii, Niemiec, Holandii, ale także z Ukrainy i Białorusi – bo nasz port będzie specjalizować się w obsłudze ładunków z tych krajów. To ogromne możliwości dla rozwoju zaplecza intelektualnego Elbląga i Olsztyna, a także szansa na karierę dla absolwentów Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego i innych uczelni. Na tym gruncie będą mogły powstawać liczne ośrodki analityczne i konsultingowe z zakresu skandynawistyki, transportu, międzynarodowych stosunków gospodarczych, które będą świadczyć usługi na rzecz portu i elbląskich przedsiębiorstw branży morskiej. Przy czym powstaną one nie tylko w Elblągu, ale też przede wszystkim w stolicy województwa, w Olsztynie.

Dużo mówi się o ukraińskiej specjalizacji przyszłego portu. Co to oznacza dla naszego regionu?

My po prostu w naturalny sposób wykorzystujemy specyficzną sytuację demograficzną naszego województwa. Warmia i Mazury to region z najwyższym w Polsce odsetkiem ludności ukraińskiego pochodzenia. Osobiście uważam, że nie powinniśmy mówić o mniejszościach narodowych jedynie w kontekście szkolnictwa i wydarzeń kulturalnych, lecz dostrzec w tych ludziach ogromny potencjał intelektualny, który uczyni z naszego regionu lidera w dziedzinie współpracy gospodarczej z Ukrainą. A to ogromny kraj, na współpracy z którym można zarobić krocie.

Województwo Warmińsko-Mazurskie ma doskonałe kontakty z partnerami z Zachodniej Ukrainy i moim zdaniem warto ten atut wykorzystać dla rozwoju przedsiębiorczości. Przyszły port Elbląg będzie idealnym partnerem dla małych i średnich ukraińskich firm, w tym dla indywidualnych przedsiębiorców – czego nie można powiedzieć o dużych portach Trójmiasta. Można sobie wyobrazić, że ukraiński biznesmen z Łucka znajdzie dostawcę taniego drewna z Finlandii, zorganizuje transport surowca do Elbląga, stamtąd przewiezie drewno np. do Morąga, gdzie surowiec posłuży do produkcji mebli, eksportowanych następnie małymi partiami przez elbląski port np. do Holandii. Surowce sprowadzane drogą morską przez Elbląg mogą być przetwarzane również w Pasłęku, Szczytnie, Olsztynie, Kętrzynie i innych miastach regionu, a gotowe wyroby mogą trafić na rynek ukraiński, białoruski czy też skandynawski. Czyli rola ukraińskiego biznesu w projekcie „Bałtycki port dla Ukrainy” może być również i taka – może to być po prostu pośrednictwo, obsługa logistyczna, bez konieczności fizycznego przemieszczania się towaru z Elbląga na Ukrainę i z powrotem.

Z rozmów, które przeprowadziłem z wołyńskimi biznesmenami wynika, że wielu z nich chętnie zaangażowałoby się w takie operacje handlowe. Tym bardziej, że warunki prowadzenia działalności gospodarczej na Warmii i Mazurach są dla nich dosyć atrakcyjne, u nas jest o wiele mniejsza biurokracja, korupcja itp. Planuje się, że dla przyciągnięcia na Warmię i Mazury małego i średniego ukraińskiego biznesu, w Elblągu powstanie ukraiński inkubator przedsiębiorczości o roboczej nazwie Ukraińskie Centrum Biznesu. Jego oddziały mogłyby powstać również w Pasłęku, Morągu i Górowie Iławeckim – miastach, które również mogłyby wiele zaoferować ukraińskim przedsiębiorcom.

Takich przykładów można podać o wiele więcej, a nasze województwo ma wszelkie szanse na to, by stworzyć ukraińskim czy białoruskim przedsiębiorcom cieplarniane warunki. Zresztą, ukraiński biznes już teraz interesuje się naszym regionem  - działalność gospodarczą na Warmii i Mazurach chcą zakładać m. in. biznesmeni z Obwodu Rówieńskiego, a Urząd Marszałkowski aktywnie wspiera wspólne projekty biznesowe.

Ukraińskie Centrum Biznesu – to brzmi ciekawie, ale czy jest potrzeba tworzenia takich struktur w mniejszych miejscowościach? Jak miałoby to wyglądać?

Jeśli chodzi o Morąg czy Górowo Iławeckie, wystarczyłoby w zasadzie zatrudnić po dwie osoby – ekonomistów znających język ukraiński, którzy pomagaliby ukraińskim i białoruskim przedsiębiorcom rozpocząć działalność na naszym terenie. Oczywiście, te osoby mogłyby równocześnie pełnić inne obowiązki, np. zajmować się promocją turystyczną gminy, w tym dotarciem z ukraińskojęzyczną informacją o naszym regionie do potencjalnych turystów zza Bugu i Sanu. Tak niewiele trzeba, aby ożywić warmińsko-mazurskie gminy, zwłaszcza te peryferyjne, położone z dala od jezior i szlaków komunikacyjnych. Gdy jeszcze uzmysłowimy sobie, że te lokalne ukraińskie inkubatory przedsiębiorczości mogą powstać ze środków Norweskiego Mechanizmu Finansowego, że z myślą o tego typu współpracy Euroregion „Bałtyk” nawiązał zinstytucjonalizowaną współpracę z obwodami Lwowskim i Wołyńskim, wtedy stanie się jasne, że takiej szansy rozwojowej nie możemy zmarnować.

Tu nie chodzi o to, by tworzyć nowe rozbudowane struktury, ale by lepiej wykorzystać potencjał intelektualny naszych gmin. Bo obecnie mamy do czynienia z paradoksem – z jednej strony współpraca polsko-ukraińska jest hamowana wskutek niedostatku na rynku pracy osób znających język ukraiński, a z drugiej strony większość osób należących do licznie reprezentowanej u nas ukraińskiej mniejszości nie wykorzystuje w swojej pracy zawodowej języka ukraińskiego, nie posiada uprawnień tłumacza przysięgłego. Jeśli zmienimy to podejście, Warmia i Mazury mogą stać się platformą współpracy między Ukrainą a Regionem Bałtyku i zarobić na tym pośrednictwie całkiem konkretne pieniądze. Port w Elblągu jako „bałtycka brama” dla Ukrainy i Białorusi nadaje tej koncepcji realne obrysy.

A czy nie będzie tak, że rozwój Elbląga jako miasta portowego pogłębi różnice między Elblągiem a resztą województwa? Pomysły przyłączenia Elbląga do Pomorza są dosyć popularne, a gdy Elbląg stanie się prawdziwie morskim miastem, jego związki z Gdańskiem mogą być silniejsze.

Zaryzykowałbym twierdzenie, że stanie się dokładnie odwrotnie. Oczywiście, przynależność do województwa Warmińsko-Mazurskiego nie przeszkadza Elblągowi współpracować z Trójmiastem czy mówić o utworzeniu zespołu portów Gdynia - Elbląg – podobnie jak mieszkańcom Ełku czy Giżycka nikt nie ma za złe kontaktów z Białymstokiem. Jednak nie sposób nie zauważyć, że część środowiska gdańskiego z powodów ambicjonalnych nie chce budowy kanału i rozwoju naszego regionu jako trzeciego w Polsce regionu morskiego. Nie dlatego, że będziemy dla nich konkurencją – bo nasz port ma być portem komplementarnym wobec portu gdyńskiego i uzupełniać ofertę Trójmiasta o te rodzaje działalności, które tam nie występują lub są marginalne, jak choćby obsługa białoruskich i ukraińskich ładunków. Co tu dużo mówić: polska branża morska jest w dużym stopniu skostniała, funkcjonują w niej z dawna ustalone, trwałe układy towarzyskie, i niektórym osobom nie w smak pojawienie się niezależnego warmińsko-mazurskiego ośrodka morskiego, który tę wygodną dla nich konfigurację zburzy. Elbląg wraz z Olsztynem mogą nieco ożywić tę branżę, wnieść nowe spojrzenie.

Zresztą, już tak się dzieje. Przez ostatnie siedemnaście lat ciągle słyszeliśmy, że niemożliwe jest zaszczepienie świadomości morskiej na śródlądziu, ani zainteresowanie naszymi portami krajów tranzytowych, takich jak Ukraina czy Białoruś. A tymczasem nam się to udaje, mimo iż Elbląg ma bez porównania mniejszą siłę przebicia, niż Gdańsk czy Szczecin. Chcę przy tym podkreślić, że sukces inicjatywy „Bałtycka Ukraina” nie byłby możliwy, gdyby nie zaangażowanie naszego marszałka Jacka Protasa, Urzędu Marszałkowskiego, posła Mirona Sycza czy też po prostu mieszkańców Warmii i Mazur, którzy popierają te wszystkie działania.

Mówi Pan o mieszkańcach Warmii i Mazur. Ale czy rzeczywiście opinia społeczeństwa ma tu jakiekolwiek znaczenie?

Oczywiście. Należy pamiętać, że żadne działanie władz samorządowych nie może być oderwane od nastrojów społecznych. Przez kilka lat pracowałem jako korespondent ukraińskiej prasy w Gdańsku i na podstawie moich doświadczeń muszę niestety stwierdzić, że na Pomorzu idea „strategicznego partnerstwa” Polski z Ukrainą nie ma zbyt wielu zwolenników. W Gdańsku wielokrotnie spotkałem się ze stwierdzeniem, że Polska niepotrzebnie tak angażuje się w poparcie eurointegracyjnych aspiracji Ukrainy i Gruzji, że lepiej nie drażnić Rosji.

Skoro te nastroje prorosyjskie są tam tak silne, nie należy się dziwić, że pomorskie władze sceptycznie podchodzą do budowy kanału przez Mierzeję i wprowadzaniu Ukraińców nad Bałtyk. Tymczasem na Warmii i Mazurach panują zupełnie odmienne nastroje – większość z nas nie ma nic przeciwko dobrosąsiedzkim stosunkom z Obwodem Kaliningradzkim i taka współpraca harmonijnie się rozwija, ale równocześnie w odróżnieniu od Gdańska nikt u nas nie mówi, że dla zachowania tych dobrosąsiedzkich relacji konieczna jest rezygnacja ze wspierania europejskich aspiracji Ukrainy. Warmińsko-Mazurski Urząd Marszałkowski ma świetne kontakty z partnerami ukraińskimi i wykorzystuje ten atut również dla rozwoju naszego portu – a społeczeństwo naszego regionu w przeważającej większości popiera tę politykę. Jestem przekonany, że gdyby Elbląg był w Pomorskim, o inicjatywie „Bałtycka Ukraina” moglibyśmy zapomnieć – właśnie dlatego, by „nie drażnić Rosji”.

Czyli kanał to również polityka…

Obecnie mamy do czynienia z zakulisową walką o władzę, wpływy i pieniądze. Pewne kręgi biznesowo-polityczne z Gdańska nie chcą nawet słyszeć o tym, by w Elblągu powstał port pełnomorski, w Gdyni – regionalne lotnisko, ani by Olsztyn uzyskał status metropolii. Te środowiska chciałyby koncentracji zasobów i wpływów i ich podziału między sześć ośrodków metropolitarnych: Warszawy, Krakowa, Poznania, Metropolii Śląskiej, Wrocławia i właśnie Gdańska. Ta koncepcja przewiduje zepchnięcie pozostałych miast i regionów na margines, gdyż są one jakoby „nierozwojowe”.

Na szczęście, nie jest to powszechnie akceptowana koncepcja, ale tym nie mniej stoi za nią wiele wpływowych polityków i biznesmenów, co pokazała niedawna debata publiczna na temat metropolii. Narzędziem służącym blokowaniu niewygodnych dla klanu gdańskiego inwestycji są organizacje ekologiczne – które protestują przeciwko kanałowi na Mierzei czy drodze przez Rospudę, ale nie interesuje ich zanieczyszczenie Wisły, nieszczelność gdańskiej oczyszczalni, plany budowy sztucznej wyspy w Sopocie czy też ogólnie pojęte problemy z poszanowaniem zasad zrównoważonego rozwoju w Gdańsku.

Musimy mieć to wszystko na uwadze i bronić własnych interesów. W danym przypadku interesy Elbląga i Olsztyna, ale także naszych partnerów z Gdyni, Białegostoku, Zachodniej Ukrainy i Białorusi, są ze sobą zbieżne. Zresztą, na sukcesie „Bałtyckiej Ukrainy” zyskamy nie tylko my, ale też zwykli mieszkańcy Gdańska – miasta, które mimo tych wszystkich działań nie rozwija się tak prężnie, jak sąsiednia Gdynia. I nie ma co się dziwić – blokowanie innym szans rozwojowych to nie jest najlepszy pomysł na własny rozwój gospodarczy.

Źródło: Portal "Bałtycka Ukraina" - www.baltic-ukraine.com/pl

Komentuj